autor: Aleksandra Gacek
Na Konwencji Terytorialnej miało mnie nie być. Przygotowywaliśmy się do niej we wspólnocie od dłuższego czasu, ale nawet zgłaszając się jako kandydatka wiedziałam, że tam nie pojadę… Ale Bóg postanowił mi udowodnić po raz kolejny, że mój upór i „nigdy w życiu” nie stanowią dla Niego przeszkody…
Pan Bóg jest hojnym dawcą, który zaostrza apetyt, by następnie zaspokajać pragnienia człowieka. Czasem wyobrażam sobie, jak bardzo cieszy się z tego, czego my jeszcze nie znamy, a co On chce w swoim czasie objawić… I wie, jak wielką radość nam to sprawi, jak wielkie spełnienie i w końcu: jak bardzo nas to z Nim zjednoczy.
Kiedy przez „zbieg okoliczności” jednak musiałam pojechać na Konwencję (musiałam to dobre słowo, bo jakoś szczególnie nie chciałam się tam wybrać), uznałam, że Pan Bóg się pomylił i wysłał mnie tam za karę…
Bo przecież musiał wiedzieć (On zawsze wie), jak wyglądało moje serce w tamtym momencie – z biegiem czasu, po pięciu latach we wspólnocie, kiedy kończyłam studia i wkraczałam w dorosłość… Wiedział, że często brakowało mi sił, gdy przychodziłam na spotkania; wiedział, że powoli zaczynałam się wypalać; że wciąż szukałam swojego miejsca we wspólnocie i w życiu…
Wojowałam z Nim, buntowałam się, byłam jak Jonasz, a moje serce było podziurawione przez rany i przeszłość, które przysłaniały radość teraźniejszości. Pokłady jakiejkolwiek nadziei miałam na wyczerpaniu… Brakowało mi sił, żeby błagać Go o pomoc i ratunek. Wiedział, że byłam w trybie „przetrwania” – pożerającego mnie ciągłego smutku… I tylko podtrzymywał mnie, mówiąc: Jeszcze trochę Ola, wytrzymaj jeszcze trochę, proszę.
Wytrzymałam, choć to pewnie Anioł Stróż niósł mnie na skrzydłach.
Bóg sprawił mi najpiękniejszy prezent, o jakim nawet nie ośmieliłam się pomyśleć. Gdybym chciała poprosić Go wcześniej o to, czego doświadczyłam na tej Konwencji Terytorialnej, chyba nie umiałabym ubrać tego w słowa modlitwy… Powiedziałam Mu jednak kiedyś, że pragnę przyjąć Jego Miłość i to wszystko, co miał dla mnie przygotowane.
A On zapamiętał te moje słowa, usłyszał je i postanowił wypełnić w swoim czasie…
W czasie Konwencji, na którą nie chciałam pojechać. I zaniósł mnie Pan w miejsce, gdzie odnowił moje siły, i uleczył, i nasycił, i tchnął we mnie Ducha. Wydaje mi się, że mogę to określić jako przebudzenie do życia. Doświadczyłam tak pięknej i odnawiającej Miłości Boga, który dosłownie pragnie ją wylewać na swoje dzieci… Na każde, bez wyjątku.
Wstąpiła we mnie nadzieja, radość i nie doszłoby do tego gdyby nie – no właśnie – wspólnota. Ojcowie, kobiety, mężczyźni konsekrowani i my – świeccy. Osoby, które na tej Konwencji były żywym narzędziem Chrystusa, które towarzyszyły mi na Mszy Świętej, podczas kolacji, na spacerze, w grupach, na modlitwie wstawienniczej, w integracji.
Podczas Konwencji w Alzgern zobaczyłam, że jesteśmy jednym Ciałem Chrystusa, które składa się z wielu członków, jak pisze święty Paweł, a każdy z nas posłany jest z misją, by głosić, wyjść na spotkanie drugiemu człowiekowi, dostrzec go, tak jak Chrystus dostrzegał bliźnich, chorych, cierpiących…
Zapłonęłam miłością do charyzmatu Regnum Christi i tej rodziny, a Pan pozwolił mi doświadczyć, jak wiele jest płonących dla Chrystusa serc w tej wspólnocie i na świecie, które, gdy brakuje ci ognia, będą twoją zapałką, bo jesteśmy rodziną i jeden mamy cel, który nas łączy, spaja i napędza: Chrystus.
W Chrystusie, Ola